„Klienci po miesiącach zamknięcia chcą zaspokajać swoje potrzeby zakupowe i usługowe” – mówi w rozmowie z Retail Journal Aleksander Walczak, prezes Dekada S.A. Rozmawiamy o najnowszych danych dotyczących odwiedzalności centrów handlowych, relacjach na linii wynajmujący-najemcy, a także o groźbie kolejnego lockdownu, zakazie handlu w niedzielę i sytuacji w resorcie rozwoju.
Radosław Święcki: Zaskoczyły pana najnowsze dane dotyczące odwiedzalności centrów handlowych w lipcu? Okazuje się, że w minionym miesiącu wzrost klientów wyniósł 5 proc. w porównaniu do czerwca.
Aleksander Walczak: Nie, te dane nie zaskakują. Mamy okres odreagowywania po lockdownach. Nie sposób nie zauważyć, że konsumenci odczuwają teraz mniejsze zagrożenie wirusem, choć przecież wciąż funkcjonują pewne wymogi, jak chociażby dezynfekcja, czy konieczność chodzenia w maseczkach. Klienci po miesiącach zamknięcia zwyczajnie chcą zaspokajać swoje potrzeby zakupowe i usługowe.
Ten wzrost przyjęto jednak z zaskoczeniem z uwagi na fakt, że mamy wakacje, co jak wiadomo wiąże się z wyjazdami i pustkami w wielu miejscach…
Teoretycznie można było spodziewać się, że w wakacje będą spadki. Wzrost, który mamy wskazuje jednak jak wielka była chęć odreagowania po lockdownie.
W centrach handlowych Dekady również nastąpiły wzrosty?
Tak, sytuacja u nas wygląda mniej więcej tak jak na całym rynku. Nasze obiekty to w większości convenience z wejściami bezpośrednio z parkingu, więc nie sprawdzamy dokładnie frekwencji. Prowadzimy szacunki w tym zakresie np. po zajętości parkingu czy liczbie osób pojawiających się na chodnikach przed obiektami.
Ta część branży, która posiada obiekty convenience lepiej zniosła okres lockdownów, tych obostrzeń było nieco mniej, było więcej zaufania, że zakażeń może być mniej ze względu na brak części wspólnych. Część obiektów nawet w okresie najsilniejszych restrykcji funkcjonowała. Można zatem powiedzieć, że nawet w najtrudniejszym czasie mieliśmy względną normalność.
Dostrzegacie państwo u siebie trend, iż po ponownym otwarciu centrów handlowych ubyło klientów przychodzących tylko by się poprzyglądać, a tym samym przybyło tych, którzy jak już przychodzą, to po to, by coś kupić?
Tak i widzę tu wyjaśnienie nie w tym, że ludzie czują się zagrożeni, a w tym, że wciąż obowiązuje nakaz noszenia maseczek. Jak wiadomo, nie jest to szczególnie wygodne. Sam wczoraj zwróciłem uwagę na to, jak szybko ludzie po wyjściu z galerii ściągają maseczkę, robią to jeszcze w drzwiach, chcą jak najszybciej móc oddychać świeżym powietrzem. Dopóki będzie funkcjonował rygor zasłaniania nosa i ust, dopóty nie należy spodziewać się, że ktoś będzie spędzał wolny czas w galerii.
Maseczki zbyt szybko pewnie nie znikną, a być może jeszcze latem wrócą niektóre obostrzenia w związku ze spodziewaną czwartą falą pandemii. Obawiacie się państwo ewentualnego kolejnego lockdownu?
Wydaje mi się, że kolejnego lockdownu w handlu nie będzie. Zakażeń pewnie będzie przybywać, ale mam nadzieję, że nie na taką skalę jak przed rokiem.
Warto podkreślić – i potwierdzały to badania – że robienie zakupów przy obowiązujących minimalnych obostrzeniach czyli D-D-M (dystans, dezynfekcja, maseczki) jest bezpieczne, bo przecież kontakt ze sprzedawcą czy kasjerem jest stosunkowo krótki, a poza tym mamy dużą ilość sklepów samoobsługowych. Nawet jeśli w takim sklepie pojawi się osoba zakażona, to ryzyko, że w tak krótkim czasie kogoś zarazi jest niewielkie. Należy tu też przypomnieć, że nie mieliśmy wielkiej fali zachorowań po stronie pracowników handlu.
W centrach handlowych jest zatem bezpiecznie, czego rząd – mimo naszych tłumaczeń – nie rozumiał i wprowadzał kolejne lockdowny dla naszej branży.
Dlaczego według pana tak się działo i na czym opiera pan przekonanie, że teraz będzie inaczej?
Myślę, że wtedy decydował stres, obawy o brak miejsc w szpitalach. Uznano, że w celu powstrzymania ogromnej fali zachorowań należy zamknąć wszystko. Wierzę jednak, że teraz będzie inaczej, że po wcześniejszych doświadczeniach nawet jeśli liczba zakażeń wzrośnie, to lockdown nie będzie brany pod uwagę.
Na dziś realną opcją są regionalne obostrzenia. To scenariusz dla państwa do zaakceptowania?
Tak, wówczas zamknięte byłyby pojedyncze obiekty, jak wiadomo większość centrów handlowych jest zsieciowana. Dla biznesu na pewno lepszym rozwiązaniem jest zamknięcie pojedynczych obiektów niż wszystkich.
W jednym z wywiadów powiedział pan, że 2020 rok był najgorszy dla handlu. Gorzej być już nie może?
2020 rok to był rok kryzysu, nastąpił on oczywiście z powodu pandemii, ale w mojej ocenie i tak by nadszedł w efekcie normalnego cyklu koniunkturalnego. W moim przekonaniu teraz jesteśmy w przededniu dobrej fali rozwojowej. Oczywiście są obawy o to, co nastąpi jesienią. Sam mam nadzieję, że tych zachorowań nie będzie aż tak wiele i wszyscy wreszcie odetchniemy, powiemy, że nareszcie możemy się normalnie rozwijać i wszystko się pozytywnie ruszy.
Bardzo optymistyczne podejście…
Proszę zwrócić uwagę jak Covid-19 dużą część społeczeństwa wyedukował. Nie mówię tu tylko o myciu rąk (śmiech), ale o takich faktach, że każdy z objawem najmniejszego przeziębienia był natychmiast odsyłany z pracy do domu lub takie osoby szybko były wykluczane ze spotkań towarzyskich. Wierzę, że ta nauka nie pójdzie w las i ta ostrożność w nas pozostanie.
Pomówmy o, nie ma co ukrywać, napiętych relacjach wynajmujący – najemcy, będących następstwem abolicji czynszowej. Jest szansa na zmianę na lepsze w tej kwestii?
Bardzo złą robotę zrobili niektórzy najemcy, którzy nie wytrzymali presji tego trudnego okresu i uznali, że sprawy między wynajmującymi a najemcami trzeba załatwić, prosząc o ingerencję osoby trzecie, czyli rząd i parlament. To był ogromny błąd, który odbija się czkawką do dziś, który zrodził konflikty. Tymczasem była szansa na polubowne dogadanie się. Managerowie centrów handlowych na pierwsze pytanie najemców przy pierwszym lockdownie, czy mają płacić czynsz, nie mogli przecież odpowiedzieć „nie, nie musicie płacić czynszu”, bo przecież umowy obowiązywały. To wywołało duży stres i niepokój po stronie głównie mniejszych, polskich najemców. Strach bankructwa zajrzał im w oczy i nie wytrzymali do zakończenia negocjacji z państwem odnośnie pomocy publicznej. Powinny być wówczas od razu wprowadzone rozwiązania, jakie były stosowane w Europie, czyli pomoc w postaci finansowania kosztów stałych, a jednym z takich kosztów jest właśnie czynsz. Ostatecznie rząd i parlament wprowadzili bardzo złe ustawy, które naruszają kodeks cywilny, naruszają zasady obowiązujących umów i w efekcie wszyscy do chwili obecnej jesteśmy w złym stanie emocjonalnym, bo zostaliśmy skłóceni. Nie trzeba było ingerencji rządu, by nastąpiły obniżki czynszowe, przecież jeśli najemca ma trudności z płaceniem czynszu, a centrum handlowe go potrzebuje, to wiadomo, że pójdzie mu na rękę.
Jak pan patrzy na obecne zamieszanie w rządzie? Pytam konkretnie o sytuację w Ministerstwie Rozwoju i Technologii (do niedawna Ministerstwie Rozwoju, Pracy i Technologii). Przedstawiciel Izby Gospodarczej Gastronomii Polskiej skarżył mi się kilka dni temu, że resort jest w rozsypce i nie wiadomo z kim rozmawiać, nie wiadomo kto za co odpowiada…
Muszę tu powiedzieć, że o ile w zeszłym roku kontakty z resortem były niezłe, to już na przełomie roku zaczęło się to psuć, właśnie przez zmiany personalne, a dziś rzeczywiście mamy do czynienia z pełną rozsypką. W moim przekonaniu nie ma co liczyć na pomoc ministerstwa. Musimy zadbać o siebie sami i o to apeluję, by we własnym branżowym zakresie regulować wszelkie kwestie. Nawet jeśli ze strony rządu jakieś wsparcie następuje, to jest iluzoryczne i jak widać tylko skłóca branżę.
Jak oceniają państwo plany zaostrzenia handlu w niedzielę?
Oceniamy źle. Nie ukrywam, że mam nadzieję, iż w przyszłości handel w niedzielę zostanie przywrócony. Obecne zasady są złe chociażby dla samych pracowników, którzy – jak choćby studenci – mieli możliwość pracy w niedzielę, aby dorobić. Ale oczywiście również dla tych, którzy cały tydzień ciężko pracują i mają jedynie w niedziele czas, czy to na zakupy, czy po prostu na spędzenie wolnego czasu w centrum handlowym. Ma to duże znaczenie szczególnie jesienią i zimą, kiedy to zbyt wielu miejsc, które można odwiedzić w wolne dni aż tak dużo nie ma. Ubolewam zatem, że zakaz handlu w niedzielę funkcjonuje i na dodatek pojawiają się plany jego zaostrzenia.
Mówi pan, że obecne zasady są szkodliwe dla samych pracowników, tymczasem gdy z wiadomych przyczyn możliwość prowadzenia działalności w niedzielę zyskała niedawno Biedronka, pracownicy tej sieci zaprotestowali, przywykli do tego, że mają w niedziele wolne…
…myślę, że dała tu o sobie znać działalność liderów, a raczej pseudoliderów związkowych, którzy wszelkie przypadki niezadowolenia nagłaśniają. Myślę, że większość osób, która chce uczciwie pracować i uczciwie zarabiać chce mieć większe możliwości pracy w całym tygodniu. Jeśli ktoś chce zarobić, to praca w niedzielę nie jest dla niego jakimś nieszczęściem. Mówimy o pracownikach sklepów, ale są przecież branże, które żyją dzięki temu, że pracują właśnie w niedzielę, jak choćby gastronomia. Wyobraża pan sobie, że gastronomia nie funkcjonuje w niedzielę, tylko dlatego, że pracownicy chcą w tym dniu mieć wolne?
Rozmawiał: Radosław Święcki