Sprzedaż jest na poziomie 50% tego, co było rok temu. Otworzyliśmy mniej więcej połowę kawiarni. Sytuacja niezwykle się zróżnicowała. Centrum miasta, gdzie mamy największe i flagowe kawiarnie, które zawsze generowały największe przychody, po 700 – 800 rachunków dziennie, ledwo ciągną i tam mamy spadki sprzedaży na poziomie 70% – mówi w pierwszej części wywiadu dla Retail Journal Adam Ringer, Prezes i współzałożyciel Green Cafe Nero.
Jak pandemia wpłynęła na Pana biznes?
Adam Ringer, Prezes i współzałożyciel Green Cafe Nero: Strasznie. 13 marca w ciągu sześciu godzin, od konferencji prasowej, o godzinie osiemnastej, dostaliśmy zakaz działalności. Zaczęło się od tego, że musieliśmy zamknąć wszystkie lokale, oddać wszystko, co w nich było bankom żywności. To był piątek, weekend zapowiadał się bardzo ładnie, a marzec to jest nasz jeden z najlepszych sezonów sprzedaży, no i zamknęliśmy kawiarnie. Zostaliśmy ze wszystkimi kosztami i z przychodami na zerowym poziomie. Liczę, że przez pandemię straciliśmy do tej pory 25-30 milionów złotych sprzedaży, która nigdy już nie wróci i dalej tracimy bardzo dużo, nawet kiedy otworzyliśmy część lokali.
Co wydarzyło się później? Czy udało się utrzymać miejsca pracy?
Tak, nikogo nie zwolniliśmy. Pracownicy kawiarni przeszli na tzw. postojowe, czyli dalej byli zatrudnieni, ale bez obowiązku świadczenia pracy.
Z których narzędzi oferowanych przez rząd w ramach Tarczy Antykryzysowej, skorzystała Pana firma?
Z dopłaty do płac, czyli te 40% płac postojowych. Ci którzy byli na umowach zlecenia, to oni dostają to trzymiesięczne wynagrodzenie i to na razie wszystko.
Jak Pan jako przedsiębiorca ocenia wsparcie państwa?
Cienkie. Jak widzę, co się dzieje w innych krajach, np. w Niemczech, rząd płaci czynsze – co stanowi również pomoc dla wynajmujących, którzy też są w ciężkiej sytuacji. W Wielkiej Brytanii rząd natomiast zobowiązał się do końca października płacić 80% płac. To są poważne zobowiązania. W innych krajach: Stanach czy Skandynawii, też są pensje płacone przez rząd w tym okresie.
W Polsce była olbrzymia niekonsekwencja polegająca na tym, że rząd w zasadzie wprowadził stan wyjątkowy, czyli zagrożenia epidemiologicznego, udając, że stanu wyjątkowego nie ma. Czyli zrobił wszystko to, co powinien zrobić w kwestii zakazu działalności, bez wzięcia ekonomicznej odpowiedzialności za to. Dlaczego rząd nie chciał wprowadzenia stanu wyjątkowego? Przyczyny były dwie: żeby ewidentnie nie płacić za skutki tej sytuacji, a drugi czysto polityczny – żeby nie musieć przesuwać wyborów prezydenckich. Jestem przekonany, że będzie mnóstwo procesów przeciw rządowi polskiemu, ale to pewnie wtedy, kiedy epidemia się zmniejszy.
Pandemia zmusiła firmy do szukania nowych narzędzi radzenia sobie z kryzysem i wyjścia do klienta. Czy Pana firma również z nich korzystała?
Nie. Jak mi ktoś pokaże, że można dowieźć latte, albo cappuccino zachowując jakość, to bardzo chętnie skorzystamy. Ale jeżeli ci, którzy robią dostawy, gwarantują nam 40 minut, to nie mogę zgodzić się na to, żeby klientowi przywieźć latte po 40 minutach, bo to jest żart towarzyski.
Jak wygląda dzisiaj rzeczywistość w kawiarniach? Jak zachowują się goście, jak wyglądają ruch i sprzedaż?
Wszystko jest do góry nogami. Sprzedaż jest na poziomie 50% tego, co było rok temu. Otworzyliśmy mniej więcej połowę kawiarni. Sytuacja niezwykle się zróżnicowała. Centrum miasta, gdzie mamy największe i flagowe kawiarnie, które zawsze generowały największe przychody, po 700 – 800 rachunków dziennie, ledwo ciągną i tam mamy spadki sprzedaży na poziomie 70%. Kawiarnie, które mamy na osiedlach, przedmieściach, to one odczuwają spadki w niewielkim stopniu, albo mamy szereg lokali, które sprzedają więcej niż sprzedawały rok temu. Wynika to z tego, ze bardzo duża liczba ludzi pracuje z domu. My jesteśmy bardzo silni w centrach miast pod względem liczby lokalizacji i one teraz bardzo utykają. To, co się jeszcze zmieniło i to jest bardzo ciekawa zmiana, to jest tempo i styl życia. Nie mamy tego rannego sposobu kupowania, kiedy ludzie biegli do pracy: bagietka, kawa, bagietka, kawa, albo wypiję i zjem w środku, na miejscu, albo zabieram zakupy ze sobą, rzucę okiem na gazetę – tego nie ma, bo nikt się nie spieszy, nikt nie biegnie do pracy. Ale za to popołudnia czy takie późne popołudnia, na przedmieściach czy na osiedlach, a nawet w centrach miast, życie kawiarniane kwitnie. Normalnie o godzinie 18-stej robiliśmy wcześniej 80% biznesu. A teraz w ogóle nie. Życie się zaczyna po godzinie 18-stej. Ja zawsze mówiłem, że kawiarnie są odzwierciedleniem życia społecznego jako miejsca spotkań i odprężenia.
Powiedział Pan, że otworzył Pan 50% lokali. Jakim kryterium kierował się Pan podejmując decyzję, które z nich otworzyć?
Wybrałem te, które mają największe ogródki. To jest pierwsze kryterium. Tam gdzie możemy zrobić największe ogródki. Widzimy chęć siedzenia na zewnątrz, która zawsze była. Co roku w lecie klienci bardzo chętnie przesadzają się z lokalu i siedzą na zewnątrz. Teraz widać to jeszcze bardziej.
Drugie kryterium to nasze oczekiwania – gdzie najszybciej możemy odbudować tą sprzedaż. W galeriach handlowych otworzyliśmy na razie tylko jeden lokal, plus osiedlowe kawiarnie i te duże, które musimy mieć. Ociągamy się z biurowcami, które przecież stoją puste.
I trzecie kryterium – jak się dogadujemy w sprawie czynszów z wynajmującymi. To jest nasz w tej chwili główny problem.
Jak wyglądają negocjacje?
Zależy, różnie i bardzo różnie. Są wśród wynajmujących tacy, którzy uważają, że się nic nie stało, są tacy, którzy mówią: „no tak, teraz już jesteście otwarci, to płaćcie czynsz, który był przed epidemią”. Jak mówimy, że robimy tylko połowę obrotów, to oni mówią: „a to nas mało obchodzi, nas obchodzą interesy naszych udziałowców”. Czyli albo firm, albo funduszy inwestycyjnych – te fundusze są właścicielem bardzo wielu biurowców, głównie emerytalne, które zawsze chętnie inwestowały. Albo są mali, prywatni wynajmujący, których w ogóle nic nie interesuje. Ich interesuje umowa, którą podpisali, gdzie bardzo często wyraźnie jest zapisane, że jeżeli nie możemy prowadzić działalności takiej na jaką żeśmy się umówili, to czynsz się nie należy.
A czy są też dobre strony tych negocjacji? Właściciele, z którymi dobrze się negocjuje?
Tak, którzy rozumieją tę sytuację. Dam pani przykład – jeżeli jest fundusz emerytalny, który mówi: „mnie interesują tylko interesy tylko tych ludzi, którzy mi powierzyli swoje emerytury, żebym ja dbał o ich wartość”, to my mówimy, że tak, to my rozumiemy, że chodzi o ich interesy długofalowe, bo jeżeli my wypowiemy umowę, a polskie prawo daje nam prawo wypowiedzenia umów w takiej sytuacji, to pan nikogo nie znajdzie na nasze miejsce, a puste lokale nie dają żadnego czynszu, to może lepiej się dogadać z jakimiś przejściowymi rozwiązaniami? Część to rozumie, część nie chce słuchać.
Jak Pan przewiduje, kiedy otworzy Pan resztę lokali?
Planowanie tego, to jest teraz moje główne zajęcie. Na pewno może się zdarzyć, ze niektórych lokali w ogóle nie otworzymy, ale niedawno otworzyliśmy dwie zupełnie nowe kawiarnie, m.in. na Rondzie Daszyńskiego, w budynku Generation. Otworzyliśmy je z poślizgiem, bo one były gotowe do otwarcia w połowie marca. One miały te wielkie nieszczęście, że ich otwarcie zaplanowane było, jednej na 15-stego, drugiej zdaje się na 18-stego marca.
Rozmawiała Urszula Szewczyk.
2 część wywiadu do przeczytania tutaj.
fot. Olga Kazimierczak