Nie istnieją żadne badania czy statystyki potwierdzające, że salony kosmetyczne są niebezpieczne dla sytuacji epidemicznej – podkreśla w rozmowie z Retail Journal Michał Łenczyński, założyciel Beauty Razem, organizacji zrzeszającej ok. 60 tys. specjalistów z branży beauty.
Radosław Święcki: Jak odbiera pan opinie w rodzaju, że branża beauty, w odróżnieniu od innych branż, miała podczas lockdownu sporo szczęścia, gdyż przez znaczną część tego okresu mogła normalnie funkcjonować?
Michał Łenczyńśki: Prawdziwym obrazem branży jest roczny kryzys, niskie rekompensaty i dwa niesłuszne lockdowny. Mam tutaj na myśli szczególnie drugi zakaz, pomiędzy końcem marca, a początkiem maja tego roku. Ponieśliśmy wówczas straty na poziomie 4 mld zł, podczas gdy wartość wynegocjowanych przez Beauty Razem z rządem rekompensat wyniosła ok. 1 mld zł. Rozmowy dotyczące form wsparcia naszej branży zaczęły się… 1,5 godziny po ogłoszeniu lockdownu. Odszkodowania wystartowały z bardzo dużym opóźnieniem. Pierwsze wnioski pojawiły się pod koniec lockdownu (przełom kwietnia i maja). Przelewy pieniędzy, które miały pomóc nam przetrwać przestój, napłynęły dopiero miesiąc po otwarciu naszej branży. Niektórych środków, jak np. dofinansowania wynagrodzeń, część branży nie widziała na oczy do teraz. Dziś wstajemy z kolan, ale kryzys nas mocno poturbował.
Dlaczego według pana lockdown państwa branży był niesłuszny?
Nie istnieją żadne badania czy statystyki potwierdzające, że salony kosmetyczne są niebezpieczne dla sytuacji epidemicznej. To usługi face-to-face, w zwiększonym reżimie sanitarnym, świadczone przez personel wyedukowany pod kątem dezynfekcji, sterylizacji, ochrony osobistej. Konkurs na absurd roku został rozstrzygnięty już w kwietniu. Tym absurdem było zamknięcie fryzjerów i kosmetyczek.
Branża odbija się po pandemii
Trzeba przyznać, że w przypadku państwa branży rząd nie wykazywał się konsekwencją. Podczas pierwszej i częściowo trzeciej fali zamknięcie, podczas drugiej mogliście pracować, choć odebrano wam swoiste żniwa, jakim jest sylwester, czy karnawał…
Okres pomiędzy lockdownami nie był dla nas dobry. Panował stres, duży niepokój wśród Polaków w związku z tym co się dzieje. Klienci odkładali na później to, co nie jest im absolutnie niezbędne do życia, w efekcie – rzadziej odwiedzali salony beauty. Korzystaliśmy z usług fryzjera dopiero wtedy, gdy krzyczało na nas lustro. W efekcie przez cały roczny okres nasze obroty były niższe. Proszę pamiętać, że usługi fryzjersko-kosmetyczne nie są wysoko marżowe, stąd obniżenie obrotów o 30-40 proc. sprawia, że już się balansuje na granicy opłacalności. Według szczegółowych badań CAWI Beauty Razem, w okresie rocznym obroty spadły o od 30 do 50 proc. w stosunku do obrotów sprzed okresu pandemii. Najbardziej dostało się makijażowi i rzęsom. Nieco mniej paznokciom i fryzjerom, ale nadal mocno.
Jak sytuacja wygląda teraz?
Mamy wyraźne odbicie i potwierdzają to wszystkie statystyki. Pojawiają się pojedyncze głosy, że mamy już drugi miesiąc zbliżony do tego sprzed okresu pandemii. Jest to efektem odmrożenia branż, które nie funkcjonowały rok temu, czyli przede wszystkim ślubów i eventów. Można powiedzieć, że w tej chwili sezon ślubny uderzył ze zdwojoną siłą. Wszystkie imprezy zakazane w zeszłym roku odbywają się teraz. Dodatkowo, wszyscy nowożeńcy chcą zdążyć przed ewentualnymi kolejnymi obostrzeniami. Odbijamy się po ostatnim lockdownie. Pytanie brzmi – na jak długo?
Czy przed pandemią wakacje były dla branży beauty dobrym okresem?
To zależy od specyfiki usługi. Zabiegi takie jak depilacja cieszą się popularnością zimą, stylizacja paznokci odnotowuje większe zainteresowanie latem, sezon na makijaż przypada na jesień. W przypadku fryzjerów przez cały rok zainteresowanie usługami jest zbliżone, choć oczywiście styliści fryzur mają więcej pracy w sezonie weselnym i eventowym. W każdej usłudze w kolejnych miesiącach występują tzw. „szczyty”. Ma to miejsce np. w okresie andrzejkowym, świątecznym, czy sylwestrowym.
Z galerii do garażu
A czy znane są panu dane odnośnie tego, ile salonów przeniosło swoją działalność z centrów handlowych do domu?
Tutaj także nie mamy twardych liczb. Znam natomiast dziesiątki indywidualnych przypadków, gdy osoby przeniosły działalność do lokali funkcjonujących poza galeriami, zdecydowały się na usługi mobilne, bądź zawiesiły biznes. Do dziś przed oczami mam zdjęcie zdemontowanej wyspy ze stylizacją rzęs, w garażu najemczyni galerii.
W trakcie ograniczeń na jesieni 2020 r. doszło do szczególnego paradoksu. Salony kosmetyczne mogły być otwarte w lokalach w galeriach, podobnie jak apteki i sklepy optyczne, natomiast działalność beauty była zabroniona na wyspach. Galerie świeciły pustkami, więc ruch w lokalach był proporcjonalnie niższy, często bliski zeru. Dla pustych salonów w pustych galeriach był to lockdown bez lockdownu. Nawet gdy można było świadczyć usługi, klienci nie mogli lub nie chcieli do nich dojechać.
Centra handlowe zdały test na biznes, ale oblały test na przyzwoitość. Podnosiły się głosy, że wiele z nich brutalnie wykorzystało przewagę finansową nad najemcami. W przeciwieństwie do prywatnych właścicieli niezależnych lokali, galerie nie decydowały się nawet na tymczasową obniżkę czynszu za pusty lokal. Niewielu zarządców poszło na rękę choćby pozwalając na wypowiedzenie terminowej umowy bez kar, pomimo szczególnych okoliczności. Nie obawiam się powiedzieć wprost, że byli już najemcy z branży beauty szybko tego galeriom nie zapomną.
Jak przebiegała współpraca z rządem? Jak politycy reagowali na państwa opinie, że salonów nie należy zamykać, bo panuje tam względne bezpieczeństwo?
Współpraca z rządem jest najbardziej intensywna w okresach lockdownów. Wiosną zeszłego roku zaproszono nas do rozmów, aby opracować zasady, na jakich powinniśmy funkcjonować po odmrożeniu gospodarki. Nasza grupa wsparcia liczyła wówczas już 30 tys. członków. Zadawaliśmy wówczas im wszystkim pytania o najdrobniejsze detale, np. gdzie powinien stać środek do dezynfekcji, czy konieczne jest wykluczenie poczekalni, itp. Opracowaliśmy te sugestie w gronie eksperckim i branżowych organizacji. Ostatecznie powstał oddolnie – funkcjonujący do teraz i widoczny na stronach rządowych – dokument z wytycznymi dla branż z działem dotyczącym fryzjerstwa i kosmetyki. Muszę tu podkreślić, że tego rodzaju wytyczne to nie jest dla nas nowość, bo przecież już na etapie nauki w szkole czy podczas szkoleń każda fryzjerka czy kosmetyczka nim dostanie do ręki nożyczki czy pilnik jest szczegółowo przeszkolona w zakresie zasad BHP, wytycznych sanepidu, czy zasad dezynfekcji. W salonach nie gromadzą się tłumy ludzi, podczas gdy w supermarketach tych ludzi są dziesiątki, a jak wiemy pozostawały one otwarte. Dlatego uważamy że jesteśmy najbezpieczniejszą branżą usługową. Dzięki opracowanemu z rządem pakietem wytycznych i nowym reżimem sanitarnym, salony są jeszcze bardziej bezpieczne. Pokazała to roczna historia funkcjonowania. Wszyscy widzimy że do niepokojących incydentów nie dochodzi.
Salony wiosną zeszłego roku zamknięto, opracowaliście wytyczne i po dwóch miesiącach wróciliście…
Wcześniej przeprowadziliśmy dużą kampanię edukacyjną, by wytłumaczyć krok po kroku, jak to wszystko sprawnie wdrożyć. Okres między ogłoszeniem pierwszego odmrożenia a wdrożeniem wytycznych trwał zaledwie pięć dni i w tym czasie salony musiały zaprezentować się w nowej odsłonie. Branża poniosła bardzo duże koszty, by zaadaptować się do nowych rozwiązań.
Jakiego rzędu to były koszty?
Wyniosły średnio nieco ponad 1200 zł na każde stanowisko. Dla małych, często jednoosobowych firm, poturbowanych 7-tygodniowym przestojem, nie był to koszt mały. Proszę pamiętać, że ceny maseczek czy rękawiczek poszły w tamtym czasie w górę o ok. 2 tys. proc. w stosunku do tych, jakie obowiązywały dwa miesiące wcześniej. Jeszcze przed pierwszym lockdownem co trzeci salon zaniósł środki dezynfekcyjne i ochronne do szpitali, a 94,1 proc. obiektów zamknęło się na cztery spusty. W pierwszych dniach kryzysu służba zdrowia bazowała praktycznie tylko na środkach ze zbiórek branży beauty, bo gdy rozpoczęła się epidemia, w całym kraju ich zabrakło. Dziękował nam za to prezydent. Branża nie przeniosła tych kosztów na klientów. Siedem na osiem salonów nie podniosło cen, pomimo że wszystko wokół drożało.
Potem przyszła druga fala i drugi lockdown, który tym razem was ominął. Rząd uznał wówczas wasze argumenty, że jesteście miejscem bezpiecznym?
Podczas spotkania z przedstawicielami rządu, w tym m.in. z ówczesnym wicepremierem Gowinem, podnosiliśmy ten argument bardzo mocno, wskazywaliśmy, że nasza branża jest bezpieczna oraz że klienci i obsługa stosują się do wymogów sanitarnych. Nie zanegował tego ani ówczesny szef Głównego Inspektoratu Sanitarnego Jarosław Pinkas, ani nikt ze zgromadzonych. Cztery dni po tym spotkaniu odbyło się posiedzenie rządu, w trakcie którego premier Mateusz Morawiecki miał zdecydować o wprowadzeniu tzw. ostrego lockdownu zgodnie z którym już w listopadzie zamknięte miały być m.in. salony fryzjerskie i kosmetyczne. Miał to zablokować wicepremier Gowin, tłumacząc, że się na to nie zgadza (podobne stanowisko miał mieć również wicepremier Gliński) i jak wiemy ostatecznie do jesiennego lockdownu nie doszło. Informacje o szczegółach tego posiedzenia rządu pojawiły się w mediach. Oczywiście ja w nim nie uczestniczyłem.
Wiele firm utrzymuje się „na kroplówce”
Uratował was były już wicepremier…
Tak. Skutecznie przemówił premierowi do rozsądku. Podczas wspomnianych rozmów jeszcze przed ogłoszeniem obostrzeń rozmawialiśmy m.in. o branżach takich jak m.in. eventowa, czy ślubna. Są to branże najściślej powiązane z branżą beauty, co oznacza, że jeśli u nich źle się dzieje, to i u nas będzie się źle działo. Mówiliśmy o obostrzeniach dotyczących tychże branż, mówiłem wówczas wicepremierowi Gowinowi, że jeśli będą uruchamiane transze środków pomocowych, to należy uwzględnić firmy, które przeżywają kryzys i na restrykcjach bardzo mocno tracą, czyli również salony fryzjersko-kosmetyczne. Nie doszło wtedy do lockdownu, ale także nie doszło do uruchomienia środków pomocowych. Potrzebę pomocy argumentowałem na spotkaniu danymi z których wynikało, że jedynie 11 proc. firm w tym okresie odnotowywało zyski, a pozostałe 89 proc. traciło. Dwie trzecie przedsiębiorców z naszej branży rozważało wtedy zamknięcie lub zawieszenie działalności.
Ile ostatecznie firm zdecydowało się na ten krok?
Po 1,5 roku od pierwszego lockdownu aż 2/3 kosmetyczek i fryzjerek potrafi wskazać w najbliższej okolicy co najmniej jeden salon, który zbankrutował przez pandemię. Twardych liczb nie posiada jednak nikt. Statystyki CEIDG od zawsze pokazują, że firm jest coraz więcej. Niekiedy z takich, a nie innych względów formalnych wiele z nich utrzymuje się „na kroplówce”. Sztandarowym przykładem może być tu zobowiązanie wobec państwa za środki pomocowe z tarczy finansowej Polskiego Funduszu Rozwoju z kwietnia zeszłego roku. Pojawił się tam zapis, że jeśli ktoś wziął wysoką subwencję PFR 1.0 na pracowników do 36 tys. zł na etat, to jeśli w ciągu roku zamknie działalność, będzie musiał zwrócić całość, zamiast 25 proc. Oznacza to że formalne bankructwo skutkowałoby gigantycznym długiem na odchodnym. Analogiczny zapis jest w tegorocznym PFR 2.0. Część firm które w rzeczywistości nie wytrzymają kryzysu, przez rok będzie istnieć tylko na papierze.
Koniec I części rozmowy. W części II m.in. o tym, jak wyglądał drugi lockdown branży beauty, ewentualnym kolejnym lockdownie, a także o tym, dlaczego prowadzenie salonów fryzjerskich i kosmetycznych to sport ekstremalny.
Rozmawiał Radosław Święcki