„Jestem wiecznym optymistą, ale to nie może być nadzieja, bo jak wiadomo, nadzieja jest matką głupich. Trzeba być realistą. Mam nadzieję, że to się jakoś ułoży. Może nasze ambicje dotyczące wielkości sprzedaży spadną, czynsze nam też spadną i gdzieś to kiedyś się spotka, natomiast czeka nas bardzo burzliwy okres rewizji oczekiwań w nowej rzeczywistości” – mówi w drugiej części wywiadu dla Retail Journal Adam Ringer, Prezes i współzałożyciel Green Cafe Nero.
Jak Pan przewiduje, kiedy otworzy Pan resztę lokali? Czy w ogóle wszystkie zostaną otwarte?
Adam Ringer, Prezes i współzałożyciel Green Cafe Nero: Planowanie tego to jest teraz moje główne zajęcie. Na pewno może się zdarzyć, ze niektórych lokali w ogóle nie otworzymy, ale przedwczoraj, chyba jedyny taki przypadek w Polsce, otworzyliśmy zupełnie nową kawiarnię na Rondzie Daszyńskiego, w budynku Generation. Otworzyliśmy z poślizgiem, bo ona była gotowa do otwarcia w połowie marca. A pojutrze otworzymy jeszcze jeden. One miały te wielkie nieszczęście, że ich otwarcie zaplanowane było, jednej na 15-stego, drugiej zdaje się na 18-stego marca.
Jak Pan ocenia w nich pierwszy dzień?
Cienko, przecież tam jest Warsaw Spire, zagłębie biur, to tam z lornetką trzeba chodzić, żeby kogoś zobaczyć, przecież w tych biurach nie ma nikogo, a tam są duże ogródki. Zobaczymy! Na pewno to nie będzie, to co żeśmy oczekiwali.
A odpowiadając na pani pytanie, jak to będzie – nie wiem. Nikt nie wie. Temu, kto da trafną odpowiedź, to przynajmniej dwie nagrody Nobla się należą – jedna z medycyny, za wynalezienie szczepionki. A drugą nagrodę Nobla z ekonomii czy psychologii społecznej – jak się ludzie będą zachowywali. I oczywiście czy będzie ich stać na to, co było w przypadku kawiarni takim codziennym nawykiem, czy zrobią zakupy wiele razy w tygodniu, czy może to będzie odświętne wyjście w niedziele, a wtedy my tego nie wytrzymamy.
Jeśli ta epidemia wróci, to tego już nikt biznesowo nie przeżyje, zresztą nie tylko w gastronomii. Ja myślę, że to będzie rozłożenie na łopatki ekonomii, nie tylko w Polsce, ale na całym świecie.
Widzimy, co się dzieje, pensje są obcinane, mnóstwo ludzi jest na postojowym, będzie mnóstwo bankructw. Ważne jest też to, jakie będą skutki polityczne kryzysu. Jeżeli obserwujemy to, co się dzieje w Stanach Zjednoczonych w tej chwili, czyli te bardzo gwałtowne protesty po uduszeniu tego Afro-Amerykanina, to na pewno do tego się przyczynił fakt, że w kraju, w którym był permanentny brak siły roboczej, mamy teraz 40 milionów bezrobotnych. To się w głowie nie mieści! To jest więcej niż w latach 30-tych. To są ludzie, którzy oficjalnie wystąpili o zasiłki dla bezrobotnych. Więc również u nas mogą się pojawić napięcia społeczne – jak to będzie, nikt nie wie. Nie można patrzeć na tę sytuację z perspektywy jednego biznesu czy branży, bo cała ekonomia stoi w obliczu ogromnego zagrożenia.
Wracając do momentu otworzenia kawiarni 18 maja – które z restrykcji sanitarnych najtrudniej było wprowadzić i jaki jest ich koszt?
Tam są dwa różne zestawy wytycznych. Pierwsze to są te dezynfekcyjno-higieniczne. Obowiązku ich wprowadzenia w ogóle nie dyskutujemy, ale one są bardzo uciążliwe i drogie. To nie jest za darmo. Liczymy, że miesięczny koszt środków dezynfekcyjnych, to jest na jedną lokalizację koszt miedzy 5 a 8 tysięcy złotych. Przy spadku sprzedaży, jaki mamy, to jest duży, dodatkowy koszt. Drugim elementem jest limitowanie miejsc siedzących. W zeszłym tygodniu rząd triumfalnie oświadczył, że nie ma limitu liczby klientów, ale jeśli nadal trzeba zachować 2 metry odstępu miedzy stolikami, to ja bardzo przepraszam, ale liczba naszych miejsc spadła. Dwa dni temu dostałem taki wykaz, bo prosiłem dział operacyjny, żeby go przygotował, ile mieliśmy miejsc siedzących przed, a ile mamy teraz, to spadła nam liczba miejsc siedzących. Ok, mamy ogródki, których wcześniej nie mieliśmy, to na pewno ułatwia, ale co ma zrobić klient, kiedy zaczyna padać deszcz? To on to ciastko może tylko wyrzucić, bo na ulicy to nie może tego w ogóle zjeść. Jest to bardzo uciążliwe. Nawet jeśli stałby tłum klientów w kolejkach, a zdarza się, to musi stać, co drugi metr, wiec już ten trzeci pewnie stoi pod kawiarnią.
Nasze tempo obsługi obniżyło się dramatycznie. Mamy taki system, że jak trzech klientów chce latte, to można wziąć większy dzbanek i mleko do tych trzech latte, ubić. A teraz każdy klient podchodzi sam, więc ten proces zrobienia trzech latte trwa trzy razy dłużej niż normalnie. Ludzie się irytują i odchodzą z kolejek.
Jest jednak jedna bardzo przyjemna rzecz. Jest fantastyczna atmosfera – jakby krewni czy znajomi po długim okresie rozłąki nagle się zobaczyli. Relacja między baristami a klientami jest świetna, obie strony widzą znane twarze, atmosfera jest tak rodzinna, jak jeszcze nigdy nie była.
Dobrze, że znalazła się chociaż jedna, dobra strona tej sytuacji. Gdzie Pana zdaniem bardziej opłaca się inwestować w przyszłości w kawiarnie – w centrach handlowych, biurowcach czy ulicach miast?
Pierwsze pytanie – czy się w ogóle opłaca, to jeszcze zobaczymy. Kiedy mi jeden z wynajmujących powiedział: „to nie moja wina, że źle zainwestowałeś”, odpowiedziałem mu dokładnie tym samym zdaniem.
Gdzie warto inwestować? Nie wiem. My mamy duży problem, mamy teraz trzy umowy podpisane, wynajmujący pytają się: kiedy zaczniecie te kawiarnie budować? Nie wiem, co mamy zrobić. Mamy zobowiązania.
Teraz podpisaliśmy umowę z aplikacją Too Good To Go, zobaczymy, co nam to da. To będzie zmniejszanie strat.
Co Pan myśli na temat przywrócenia niedziel handlowych?
Otwarcia w niedziele oczywiście są bardzo dobre, ale to jak ordynowanie choremu na raka, aspiryny. Nie wiem czy ja jestem osamotniony w oglądzie tej sytuacji. Moim zdaniem pandemia uwydatniła już istniejące tendencje i je wzmocniła. Powrót do normalności to będzie bardzo długi proces, bo ten kryzys ekonomiczny, on jest jeszcze niewidoczny, ale on przyjdzie i będzie wielki, zmieni zachowania ludzi, zmieni ich zamożność i to będzie bardzo długofalowe. To nie będzie tak jak premier Morawiecki zrobił – taką literę V, że to będzie spadek i szybki wzrost. Niestety, nastąpi przewartościowanie centrów handlowych i lokali handlowych. Przecież w Polsce były niezwykle wysokie ceny czynszów, szczególnie w tych dobrych galeriach i lokalach w centrach miast. To była taka fajna inwestycja dla prywatnej osoby – kupię jeden lokal i będę miał z tego emeryturę i cała moja rodzina. To nie wróci. Wartość tej inwestycji handlowej i umowy najmu będą na zupełnie innych warunkach. Wynajmujący proponują nam: ok, damy wam zwolnienie z czynszu na sześć miesięcy, jak podpiszecie przedłużenie umów najmu o 5 lat na tych samych warunkach. My mówimy nie, bo jak będziemy renegocjowali czynsze, jeśli zostały np. 2 lata do zakończenia umowy, to będzie się to odbywało w zupełnie innych warunkach, w zupełnie innych stawkach. Ja wiem, że to jest cholernie trudno zrozumieć, że jak się zainwestowało, że to była nieudana inwestycja. Przecież codziennie otrzymujemy mnóstwo ofert na lokale pogastronomiczne, które już się zamknęły, albo gdzie najemcy nie płacą czynszu, w związku z czym zaistniały warunki do wypowiedzenia. Wynajmujący boją się małych firm, że one nigdy nie zapłacą tego czynszu i wychodzą na rynek i szukają następców.
Dla mnie symbolicznym wydarzeniem było zamknięcie tych dwóch restauracji w Warszawie, Dom Polski, znakomitych restauracji, z tradycjami, takie fine dining, jak to się mówi. Zamknęła się sieć Vapiano, w Wielkiej Brytanii zamknęła się Bella Italia, Carlucci, Cafe Rouge. To nie są malutkie organizacje. Cafe Rouge i Bella Italia to jest jeden właściciel. Tam było sześć tysięcy zatrudnionych.
Znałem restauratorów, którzy mówili: no niech to się wreszcie otworzy i się otworzyło i się okazuje, że ich straty są większe niż to było w okresie, kiedy to restauracje były zamknięte.
Czytałem wywiad: młode małżeństwo, mieli świetne prace, w sumie ich wspólny, miesięczny przychód to było 12 tysięcy złotych. W tej chwili żona na postojowym, mąż wrócił do pracy, ale stracił dodatkowe chałtury i mają teraz 5 tysięcy złotych miesięcznie. Mają małe dziecko, kupili samochód na raty pół roku temu i mówią, że jedyną rozrywką, na którą ich stać jest zapłacenie opłaty za Netflix, 40 zł miesięcznie. Nigdzie nie chodzą.
Jestem wiecznym optymistą, ale to nie może być nadzieja, bo jak wiadomo, nadzieja jest matką głupich. Trzeba być realistą. Mam nadzieję, że to się jakoś ułoży. Może nasze ambicje dotyczące wielkości sprzedaży spadną, czynsze nam też spadną i gdzieś to kiedyś się spotka, natomiast czeka nas bardzo burzliwy okres rewizji oczekiwań w nowej rzeczywistości.
Rozmawiała Urszula Szewczyk.
Pierwsza część wywiadu do przeczytania tutaj.
fot. Olga Kazimierczak