Kiedy rozmawialiśmy ze sobą w czerwcu, mówił Pan, że sprzedaż w Pańskich kawiarniach spadła o 50%, a w centrach miast nawet o 70%. Wówczas szacował Pan, że stracili Państwo nawet 30 mln zł sprzedaży. Jak sytuacja Pana firmy wygląda dzisiaj?
Adam Ringer, Prezes i współzałożyciel Green Cafe Nero: Okres od czerwca to był czas odbudowywania sprzedaży i we wrześniu byliśmy na poziomie minus 20%. Potem przyszedł październik, najpierw żółta, potem czerwona strefa, a potem od 24 października lockdown i jesteśmy na minus 70% sprzedaży. To jeżeli nasza średnia miesięczna sprzedaż przed pandemią wynosiła ok. 11 mln zł, to w tej chwili sprzedajemy na poziomie 3 milionów miesięcznie. Starta na sprzedaży, jak łatwo zauważyć, wynosi zatem 8 mln zł miesięcznie.
Ile z Pana kawiarni działa dzisiaj?
Otworzyliśmy nieco ponad 40 kawiarni z 70.
Czy pozostałe zostały zamknięte na stałe?
Na stałe nie została zamknięta żadna kawiarnia. Mamy nadzieję, że sprzedaż się rozrusza za jakiś czas, że kryzys nie będzie wiecznie trwał. Z tym, że to odbudowywanie sprzedaży, o którym mówiłem, które było w lipcu, sierpniu i wrześniu, to było w dużej mierze dzięki ogródkom sezonowym. Od października ich już nie ma i nawet jeżeli dozwolone będzie serwowanie w lokalach, to liczba miejsc dostępnych dla klientów, z ograniczeniami, które były we wrześniu, zmniejsza nam liczbę miejsc siedzących o 50-60%. Nawet jeżeli zakaz przebywania w lokalach zostanie odwołany, a na pewno zostaną sanitarne obostrzenia, to liczę się z tym, że nie będzie łatwo.
Czy otworzył Pan teraz, podczas drugiego lockdownu, kawiarnie Green Cafe Nero w centrach handlowych?
Nie. Mamy taką wielką dyskusję z prawnikami, bo nie wiadomo, co autor miał na myśli przygotowując rozporządzenie. Jak się je czyta to ono jest sprzeczne. Jest w nim napisane, że zezwolone jest działanie firm gastronomicznych, które w przeważającej mierze działają wyłącznie na wynos. I teraz nie wiadomo o co chodzi. Myśmy nigdy nie byli firmą, która w przeważającej mierze sprzedawała na wynos. Po prostu nie rozumiemy tego, co uchwalono. Ja wiem, że część kawiarni w centrach handlowych się pootwierała, ale to jest tak mętnie napisane, że nie wiadomo o co chodzi.
Czy wszystkie Pana punkty w centrach handlowych działały ponownie tuż przed drugim lockdownem? Podczas naszej czerwcowej rozmowy mówił Pan o trudnościach związanych z negocjacją czynszu.
Tak, były otwarte. Podczas pierwszego lockdownu, co wynikało z ustawy, nie trzeba było płacić czynszu, ale pod warunkiem, że podpisze się umowę z centrami handlowymi na wydłużenie umów na istniejących warunkach o okres lockdownu plus sześć miesięcy. I to była niesamowita pułapka, dlatego, że tam centra handlowe dopisywały, że ci którzy to podpisują zobowiązują się, że nie będą mieli dalszych roszczeń i w tym momencie, ci którzy podpisali umowy, według nas, nie mają szansy wygrania jakiejkolwiek sprawy w sądzie z paragrafu 357 kc, który jest teraz podstawową bronią najemców. Sądy z tego, co wiem, są po prostu zasypane sprawami opartymi o ten paragraf. Ten paragraf daje możliwość zwrócenia się do sądu, aby ustalił uczciwy czynsz biorąc pod uwagę interesy obu stron, dlatego, że wystąpiła sytuacja, której podpisujący umowy najmu, nie mogli przewidzieć. Podpisując porozumienie z centrami handlowymi z zapisem o braku jakichkolwiek, późniejszych roszczeń, wychodzimy z sytuacji, że nie mogliśmy tego przewidzieć, bo podpisujemy je w trakcie epidemii. Także my nie podpisaliśmy żadnej takiej umowy.
Czy Pana negocjacje dot. czynszu lokali Green Cafe Nero w centrach handlowych powiodły się?
Negocjacje trwają. Otrzymaliśmy od części wynajmujących okresowe rabaty, ale nikt – ani my, ani oni – nie mógł przewidzieć drugiego lockdownu. Te wszystkie przepisy rządowe czy porozumienia, to one zakładały, że w sierpniu to będzie już powrót do stanu sprzed epidemii. Widać, że tak nie jest.
Czy w związku z aktualną sytuacją zredukował Pan zatrudnienie w Green Cafe Nero?
Nie, nikogo nie zwolniliśmy. Uzyskaliśmy z pracownikami dobrowolne, obustronne porozumienia dot. obniżenia płac i to zarówno w biurze, jak i w kawiarniach, ale robimy wszystko, żeby nikogo nie zwolnić. Część jest na postojowym. Czekamy na tę nową tarczę, na dopłaty pracownicze.
Z jakiej pomocy państwowej, oprócz dopłat do płac, skorzystała Pana firma?
Z żadnej. Patrzę z zazdrością, jak nasi koledzy w Anglii, jaką pomoc oni dostają, czy np. w Niemczech, Szwecji, Słowacji, Austrii. To, co się dzieje w Polsce woła o pomstę do nieba. My jesteśmy tzw. dużym przedsiębiorstwem, czyli nie kwalifikowaliśmy się do tarczy finansowej dla małych i średnich firm, z której stosunkowo łatwo można było otrzymać środki i one faktycznie były dostarczane szybko. Czytałem niedawno artykuł w Business Insider na temat tarczy finansowej dla dużych firm i tam było napisane, że pomoc otrzymało tylko 14 przedsiębiorstw i Jastrzębska Spółka Węglowa, która dostała miliard złotych. 14 przedsiębiorstw w całej Polsce – to jest nic. Na pomoc przeznaczone było 25 miliardów, a wydano nieco ponad miliard, z czego miliard poszedł do górnictwa węglowego, czyli ta tarcza dla tych dużych przedsiębiorstw w naszej branży w ogóle nie działa.
Na koniec wracając jeszcze do dzisiejszej rzeczywistości w kawiarniach – jak zachowują się dzisiaj klienci kawiarni?
Niedawno otrzymaliśmy bardzo ciekawą statystykę od firmy CitiesAI na temat ruchu pieszych wokół pięciu naszych kawiarni i potwierdziło się wszystko o czym mówiłem podczas poprzedniego wywiadu. Badanie było zakończone w lipcu, ale ono jest nadal aktualne. Ruch w naszych kawiarniach był ewidentnie odbiciem ruchu wokół naszych kawiarni, a tym samym zmiany zachowań mieszkańców miasta. Zmiana geografii – czyli opustoszałe centra, dworce i biurowce i pełne życia osiedla oraz przedmieścia i ten zwiększony ruch wieczorny. Np. ten ruch popołudniowy był większy niż przed pandemią. Po prostu ludzie inaczej żyją, inaczej pracują i to się odzwierciedla natychmiast.
Rozmawiała Urszula Szewczyk.
fot. Olga Kazimierczak